sobota, 26 października 2013

Niekiedy mi się wydaje, że mogę bez niego istnieć. Że wcale o tym nie myślę i niczego mi nie brakuje. I że to wcale nie jest istnienie połowiczne, niepełne, wybrakowane jak popsuty przedmiot. Chodzę, mówię, śmieję się, czytam, bawię się, myślę. Ale to nie tak. Zawsze przychodzi moment, w którym coś mnie nagle uderza, że mało nie zwala mnie z nóg. Jakaś porażająca, nagła świadomość niepełności, niekompletności, pustki. Jakbym otworzyła drzwi, za którymi nic nie ma.

Cały wieczór źle się czuję, sama nie wiem czy to 'te dni' czy po prostu mój organizm po raz kolejny postanowił się na mnie zemścić za to na co go skazuję. Nie mam pojęcia, mam nadzieję że to nie to o czym myślę bo chyba zwariuję a nieszczęśliwy traf chciał że skończyły mi się tabletki.. Muszę iść do apteki i coś kupić. Poza tym zmierzam ku końcowi z urządzaniem mojej klatki, lampka jest nie mogę się przyzwyczaić do niej jeszcze zbyt mocne światło a moje oczy wieczorami są cholernie wrażliwe na to. Komoda za 1,5 tygodnia, potem szafa, stolik a na łóżko trochę poczekam bo już czuję zbliżający się limit na karcie.
Chyba już nie mam nic do napisania, idę umierać dalej, te skurcze są fatalne jakby nie patrzeć. Chcę umrzeć, proszę? Jak dożyję do jutra będzie miło, ale idę spać bo chyba nie wyrobię....




1 komentarz:

Obserwatorzy

tłumacz